sobota, 20 października 2007

NA KRAWĘDZI

Stała na krawędzi -
- samotna, zagubiona...
Nie wiedziała kim była, jest i będzie -
- taka bezimienna, po prostu - Ona.
Gdy wiatr swą pieśnią ją owiał,
zadrżała od chłodu,
do głębi drobnej duszy
wpiły się palce lodu
i w dół spojrzała,
w asfaltu ciemne oczy...
Zadrżała
a strachu warkocze
spętały podstawę i tak chwiejną.

Spłynęła bliżej krawędzi zielonej.
W dali krzyk bitego starca,
płacz kobiety toczonej
chorobą straszną, bolesną nad zmysły;
łkanie głodnego dziecka,
którego marzenia prysły
jak bańki mydlane. Zdradziecka
krawędź ugięła się lekko...
Wzrok z czarnej otchłani
uniósł się w górę, w górę
a na niej

błękit, szum skrzydeł i dźwięki
organów Fugi Bacha pienia
oddaliły męki duszy,
dając chwilę ekstazy - zapomnienia,
unosząc jaźń całą
najwyżej, jak we śnie...
Strzały wdarły się grzmotem...
Marzenia ? Za wcześnie.
Ach, wziąć świat w ramiona
i za chwilę małą
strach, głód, chorobę
przejąć... Co by to dało ?

" Kim jesteś ?"-szepnął przechodzień
a twarz mu pobladła.
" Ja ? Jestem kropelką."
I spadła.

Brak komentarzy: